Welcome by VanActiv Travel

25 lutego 2017

VanActiv - Pomorski Travel (1)

 "Wspomnienia- są jak bigos staropolski ...po każdym kolejnym odgrzaniu- są coraz lepsze..."

Już dawno myśleliśmy o tym, aby pojechać do Polski, ale zawsze jakiś  inny cel podróży zdominował nasze plany , i odkładaliśmy tą jazdę "na zaś"

Tym razem  jednak stoi   mocna decyzja ..... założyłam główne motto tych wojaży: mniej muzeów i kościołów - bo po X-tym i tak się wszystkie wrażenia zlewają w jedną bryłę.
Więc mocne postanowienie stoi - będzie więcej chodzenia po mieście, po knajpkach po plażach, czyli łapanie ile się da- klimatów wypoczynkowych.


Ładujemy tobołki do bagażnika i piątkowego ranka ...ruszamy na wschód :)
Na dojeździe przeznaczyliśmy   tydzień czasu-   by przynajmniej pobieżnie poznać okolice Brandenburga, szczególnie Spreewald nęcił nas już od dawna nieznanymi  nam krajobrazami.

Wrażeń jest wiele do opisania,tu też można o tym poczytać:
-Brandenburg, Spreewald i okolice

Można powiedzieć,  to była podróż nad  morze - okrężnymi drogami ;) 

Było też kilka dni na spotkanie rodzinne na Opolszczyźnie,
na miejsce  docieramy w południe. Nasz przyjazd był niespodzianką, do dziś pamiętam ich zaskoczone okrzyki, były przytulanki i  całuski prawie świeżo upieczony torcik w migu zajął miejsce na stole i zapachniało kawusią...To była najmilsza wyjazdowa niespodzianka.

Nasze wrażenia i zaskoczenia.

1. Ogólnie - taki przekładaniec starego z nowym, z przewagą pozytywnych wpływów;

2. Większość miast jest ładnie i czysto odbudowanych i utrzymanych. Publiczne miejsca, jak
parki są ciekawie i gustownie zaprojektowane, widać w tym wielki wpływ unijny;

3. Obserwując ludzi na ulicy, było na czym oko zawiesić...na ludziach ze starannie
wyżelowanymi włosami, styl ubierania się też jest na czasie;

4.Handel i zaopatrzenie konsumenta jest bardzo dobrze i na wysokim poziomie postawiony.


Zrobiłam całą serię zdjęć. Trudno było się powstrzymać.
Kilka lat temu odwiedziliśmy już Polskę , jednak wówczas widzieliśmy to wszystko jakby innymi oczami.
Przed wyjazdem obiecaliśmy sobie że nie będziemy się forsować, tylko na luzie się posuwać do przodu, i przyznam że nam się to powiodło.


Na początek, było też kilka  małych wycieczek dookoła " miejscowego komina " np. do zapomnianej wioseczki Czarnocin

Tydzień trwała ta rodzinna sielanka, ale w końcu jest lato i się chce trochę pobrykać ...a po brykaniu przyszedł czas  w drogę...;)

A teraz do dzieła,  czas na wspominki i fotki  wojażowe :)




Czarnocin nas wita, my witamy Czarnocin ...ręczna kontrola, czy  gmina podlewa kwiaty ,ale po deszczu i tak było mokro.



Tu wyciszamy się,  Tzw. BIO reset , podziwiamy widoki i naturę.... a jest co podziwiać.
 Samotne światełko, światełko nadziei.


Góra Św. Anny, były duże plany co do terenu....


Czarnocin, kapliczka w lesie...
Wymyślne kalwarie po drodze do kapliczki.






Idylla leśna. Wycieczka się udała mimo podmokłego gruntu...każdy krok trzeba wybrać i postawić.

Teraz przed nami kolejny etap podróży- wszystkie myśli i drogi prowadzą nas nad Bałtyk ...
Uwielbiam wyjeżdżać, najlepiej tam-  gdzie mnie jeszcze nie było.

ŚLESIN.

Jak trafiliśmy do Ślesina? szwagier , były odstrzałowy tu kiedyś jeździł po prochy i bardzo zachwalał tą mieścinę. Miał rację bo w ten upalny dzień rozbiliśmy nasz biwak gdzieś przy wodzie i było nam tam bosko :) tu chyba to było  52.406438, 18.345445.

Ale nasz cel "Bałtyk" nie dawał nam spokoju i następnego dnia ruszyliśmy taborem dalej...a że woda na nas działa przyciągająco to zostaliśmy w Skulsku nad jeziorkiem.

SKULSK, Jezioro, Skulska Wieś.

To miejsce polecił nam  przypadkowy kierowca ciężarówki , widząc że czegoś szukamy - zapytał w czym może nam pomóc ...bardzo miło z jego strony - za taki świetny tip i miejscówkę.


Jezioro, Skulska Wieś ( od strony Mniszki)
Tu zostajemy jednak dłużej niż jedną noc, w tej samotni nocowaliśmy sami w towarzystwie ochroniarza , stróża nocnego. Widać że był zadowolony z naszego towarzystwa na parkingu, zresztą my też.
 52.488360, 18.328025
Mniszki. Tu pobyliśmy trochę , umilając sobie czas pomiędzy wycieczkami  na kąpielach w jeziorku.
Skulsk.
W końcu trafiamy do sklepu... gdybyśmy nie maszerowali sobie piechotką, to na pewno byśmy go przeoczyli.

Tu mieli niesamowity wybór w tortach i ciastach. Tortu nie kupiłam bo było upalnie a my pieszo, ale sernik! taki z prawdziwego zdarzenia... ło! matko z córką! - był on dobry - do dziś pamiętam jego wyśmienity smak.

Ten serniczek umilał nam co nieco dalszą wędrówkę , po powrocie do auta niewiele z niego pozostało :D



W drodze do sanktuarium, część sernika została spałaszowana - bo  niby zrobi to lżejszy plecak...
Tablica informacyjna, opowiada historię sanktuarium.




Zewnętrzne drzwi były uchylone, więc weszłam do środka i....zamarłam. Z podziwu i szacunku dla tego miejsca. Ta brama jednak zagrodziła nam dalsze wejście - pozostało mi robienie fotek przez szczebelki....
Bogaty wystrój.


Freski na ścianach.

Wnętrze  można zza płotu podziwiać.

Plebania, wszystko ładnie zadbane.


 Wielkie białe figury stoją po bokach, wszystko to robi wielkie wrażenie.

Przystanek we wsi nie miał tak ładnego daszku.
Na zapleczu sanktuarium, też nam się podobało.
 
Dookoła rosną bogato kwitnące krzewy róż. 

Drewniane drogi krzyżowe.
Na drogę nam pokiwał, no to wracamy...
Ostatnie spojrzenie do tyłu, i z buta ...
Piknik i kąpiel w drodze, wróciliśmy najedzeni i czyści ;)

Na zakończenie jeszcze parę ćwiczeń na  ścieżce  zdrowia...i wszystko wraca do normy ;)
Wieczorem ochroniarz chciał nas na  pizzę skusić, ale podziękowaliśmy grzecznie...sernik zrobił swoje;)

Kruszwica

Nie daliśmy się skusić na dłuższy pobyt w Skulsku, tylko  pomknęliśmy już prosto do Kruszwicy.


Ostrym wzrokiem i szablą-  stoją na straży i trzymają porządek.

Można było wejść na górę...ale na dole też nam było dobrze.


Most zwodzony.
Centrum handlowe  i Kościół Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus.
Kościół Świętej Teresy od Dzieciątka Jezus.



Jedną noc spędziliśmy tutaj, było blisko do wszystkich miejsc, na ławeczce siedział i przygrywał gościu : "tarira ojra , tarira rach ciach ciach" non stop w kółko ...jedynie jak deszcz lunął - się gdzieś schował ...ale śpiewać  i grać na gitarze nie przestał ;)

Obok Parkingu była dobra lodziarnia, blisko mieliśmy po te pyszności.

 
Kamienice na rynku, ukrywają czasami skarby. Znalazłam tu mały sklepik z wielkim wyborem artykułów metalowych  np. łączenia do gazu, różne śrubunki ...przydatne zakupy zrobiliśmy.
Ruiny zamku "Mysia Wieża"

Kolegiata św. Piotra i Pawła.
Wieczorowy nastrój, Kolegiata św. Piotra i Pawła zachęcił nas do pozostania.
Parking przy kościele, bardzo dobra baza na pobliskie wycieczki.

Romantyczne zaplecza też trzeba zobaczyć.


Mysia wieża i wodna, Kruszwicy znaki rozpoznawcze.


Po mysich wieżach i wodnych wieżach pada decyzja -jednym ciągiem jedziemy do Gdańska, Bałtyku już nam się  bardzo chce! Pomyśleli i zrobili...

Może to i jest wyświechtane powiedzonko , ale inaczej tego nie potrafię określić, Gdańsk mnie oczarował doszczętnie...Już dawno nie odwiedziłam tak uroczego miasta.


GDAŃSK stolica bursztynu ... #GdańskILoveYou


Szczególnie nam się podobała, przepiękna atmosfera Gdańskiej starówki, zresztą nie tylko nam - bo patrząc na tłumy turystów to i innym też tak się działo.

Do miasta wjechałam podczas ożywionego ruchu w środku dnia, przeciskając się przez zakorkowane ulice ...pierwsza moja myśl była - kobieto w co żeś się wpakowała!

Mimo tego nie było wcale tak tragicznie, bo szybko znalazłam miejsce gdzie postawiliśmy nasz "domek na kółkach" na ulicy Pochulanka  ;)
54.348145, 18.636601

Wystarczyło przejść przez parę bocznych uliczek mijając  dworzec kolejowy, i już znaleźliśmy się w w centrum.

Powiem wam, to była moja pierwsza wizyta w Gdańsku, ale ta zrobiła na nas wielkie wrażenie.


Podobało nam się, pluskanie wody ukołysało nas do snu.


Peryferie  Gdańska.
Cisza przed "szturmem" na Gdańsk, miejscówka free- na dziko.
Nocą raz patrol przejechał ale mu nie przeszkadzaliśmy...Na tym placyku dowiedzieliśmy się naocznie jak się przepompowuje paliwko z auta do auta, trochą techniki  i zupka się przelewa...;)
Ależ! do twardych należy życie i jego owoce- pomyślałam ...szukając parkingu ;)
Witraże, na bogato.
Niebiańska kompozycje.
Na czarno, smukłe figurki się prezentowały.

Chwile, modlitwy.

 

Z CISZY DO ZGIEŁKU I RUCHLIWOŚCI

 

Idziemy zauroczeni.
Gdańsk tętni życiem.
Na ratuszu wybije 12-ta, czas na drugą kawę i ciacho...
Stragany, kawiarenki, bary to tworzy atmosferę...dobrą do  kawy i ciacha...
Idziemy dalej, w każdej uliczce jest coś ciekawego.
Fasady co krok to ładniejsze.
Wieżyczki, figurki, ozdoby.
Tu było, tak sobie bez wielkich ah i oh ...

Nie ma to jak na deptaku.
W takim otoczeniu można czas zapomnieć.
Neptuna też spotkaliśmy.
Ruch wodny też możliwy, ale wolimy pieszo by do każdej bramy zajrzeć.


Nic dodać, nic ująć...jest dla każdego coś miłego.
Tłoczno było...ale przecudownie.
Historyczne statki w drodze.
Bałtycka Philharmonia.



Oferowano bursztyny i inne drobiazgi.

Najstarsze ślady pracowni bursztyniarskiej w Gdańsku pochodzą z końca X wieku.

Można nie tylko kupić niepowtarzalne wzory biżuterii, ale również podpatrzeć rzemieślników szlifujących i obrabiających bursztyny.



I tu było ładnie.


Wąskie  tajemnicze uliczki.
Miejskie kamienice, co krok to ładniejsze.


Ulica sztuki, artyści oferują swoje dzieła.





Dziwne metalowe drzewa tu rosną.

Po całym zwiedzaniu trzeba jeszcze do swojego auta trafić, stoi gdzieś na ulicy "Pochulanka" (fajna nazwa ) , spojrzenie na drogowskaz i GPS i idziemy.


Późnym popołudniem pojechaliśmy dalej, spragnieni ciszy i odpoczynku, po takim nawale wrażeń.

Dalszy ciąg kontynuuje Pomorski Travel (2) LINK -  
ZATOKA PUCKA